czwartek, 11 października 2012

Rozdział III

Po jakimś czasie do Alex przysiadła się ta dziewczyna, z którą siedziała wczesniej. Okazało się, że poszła na chwilę usiąść z bratem czy coś. Resztę drogi spałem, byłem naprawdę zmęczony, bo w końcu nie spałem całą noc, żeby oobejrzeć z Rafałem kilka filmów na jego iPadzie. Niedługo potem byliśmy na miejscu. Różowy Miś powiedział nam, żebyśmy wychodzili ostrożnie, bo drzwi wychodzą prosto na ulicę bla bla bla. Jak już wszyscy wyszli, skierowaliśmy się w stronę centrum. Szliśmy jakąś ulicą, potem zatrzymaliśmy się w jakimś parku. Jedna z naszych opiekunek powiedziała, żebyśmy wyciągnęli nasze przemowy. Nie ogarnąłem trochę, o co jej chodzi, więc spytałem jakiegoś kolesia, który stał obok mnie. Okazało się, że w autobusie ogłaszali nam, żebyśmy napisali przemowy na wybrany temat, które będziemy wygłaszać w Speaking Corner w Green Parku. Właśnie tam byliśmy, a ja oczywiście nie miałem nic i nie miałem pojęcia, o co chodzi. Byłem prawie pewny, że nie będę miał takiego pecha i jakoś się wymigam. Myliłem się.
- Dylan, tak? - usłyszałem swoje imię i zacząłem się rozglądać, kto to mówi. Okazało się, że to nasz kochany Misiu.
- Tak...
- Podejdź tu, na środek i przeczytaj, co nam napisałeś.
Byłem w ciemnej dupie.
- Nie mam, zostawiłem w autobusie przez przypadek.
Liczyłem na to, że przejdzie.
- No cóż, pech... Może innym razem. - Uff... - To może Kate?
Nie mogłem trochę ogarnąć, dlaczego tyle osób ma tu zagraniczne imiona... Chyba wszyscy, oprócz Rafała. Ja urodziłem się w USA, ale reszta...? Coś mi śmierdziało.
Wspomniana Kate nie wymyśliła żadnej wymówki i musiała iść i przeczytać. Nie wyglądała na zmartwioną, wręcz przeciwnie. Wszyscy ludzie obok których przechodziłem w poszukiwaniu Rafała, wymyślali wymówki, żeby nie musieć czytać. Jakbym to napisał, pewnie zrobiłbym to samo. To troszkę głupie, gdyby chociaż podali nam temat... Ale nie, wszystko musieliśmy wymyślać sami. No cóż, nieważne. Po chwili znalazłem Rafała. Spytał się mnie, o co chodzi z tym całym czymś, a ja musiałem mu tłumaczyć. Doszliśmy do wniosku, że gdy była o tym mowa, odsypialiśmy.
- Alex, masz przemowę?
Poczułem, że mam w gardle jakąś wielką gulę, gdy usłyszałem jej imię.
- Nie mam, zostawiłam w autobusie... - Spryciara, widziałem, jak wkładała tę kartkę do torby.
- Coś dużo osób zostawiło to w autobusie... No cóż, Rafał?
Szturchnąłem go lekko, bo nie odpowiadał dłuższą chwilę.
- Co jest? - Szepnął do mnie.
- Pytają czy masz...
- A, to.
- Nie mam, zostawiłem też. - Powiedział już nie do mnie, ale do niej.
Kilka osób odczytało swoje "dzieła", ale zdecydowana większość skłamała, że zostawili albo niedokończyli. Była piąta, więc w parku spędziliśmy jakąś godzinę. Teraz szliśmy jakąś ulicą do Hard Rock Cafe. Ciągle szedłem za Alex, nie miałem pojęcia jak się do niej odezwać czy coś... W reszcie wpadłem na genialny pomysł. Zakryłem jej oczy ręką, a ona się zatrzymała.
- Zgadnij, kto to...
- Dylan? - odpowiedziała pytaniem, usłyszałem taką jakby radość w jej głosie.
- Tak. - Odkryłem jej oczy i przyspieszyłem trochę, żeby iść obok niej. - Skąd wiedziałaś?
- No cóż... Tylko ciebie tu znam, strzelałam. - Uśmiechnęła się. Wiedziałem, że zależy mi na niej, chociaż znałem ją dzień i prawie w ogóle z nią nie rozmawiałem.
- Jak ci się tu podoba? Jest tak, jak przypuszczałaś?
- Tak, jest wspaniale... Dokładnie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Ale trochę dużo chodzenia, nogi mnie bolą.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie wziąć jej na ręcę czy coś w tym stylu, ale to było chyba zbyt odważne, za wcześnie na takie rzeczy. Z resztą, i tak już mnie bolały nogi.
- Racja, mogłaby być jedna dłuższa przerwa.
- Była, w Green Parku. Mogliśmy w końcu usiąść tam i w ogóle...
- Ta, usiąść na ziemi.
- Zawsze coś. Ale w sumie racja, już lepsze chodzenie od siedzenia na takim gruncie.
W tym momencie wszyscy się zatrzymali, więc my też.
- Teraz macie 15 minut, żeby wejść do środka i pooglądać trochę, może coś kupić, porobić zdjęcia. Ale nic do jedzenia, tu jest naprawdę szalenie drogo.
Nie widziałem, kto to mówi, bo byliśmy na szarym końcu całej grupy, ale zorientowałem się, że to jedna z opiekunek.
- Wchodzisz? - spytała Alex.
- Nie wiem, a ty?
- Stać tu chyba nie będę...
Weszliśmy. Miałem nadzieję, że nie będzie miała za złe tego, że się do niej trochę przyczepiłem. Stwierdziłem, że trochę przystopuję. W środku było naprawdę pełno ludzi i nie byłem pewien, co robić.
- Patrz, jaka ładna bransoletka! - Zdziwiłem się trochę, jak w plątaninie angielskich słów usłyszałem polszczyznę. - Fajny ma kolor, ta, tu, różowa. - Mówił to jakiś plastik z naszego obozu, do drugiej, która nie wyglądała na pustą, bardziej na jakiegoś kujona...
- Kup, będziesz walczyć z rakiem.
- Co?
- Widzisz tą wstążkę? To znaczy, że kupując bransoletkę dajesz kasę na walkę z rakiem piersi.
- Ooooo... nie wiedziałam! Biorę ją i wszyscy będą widzieli, że pomagam ludziom!
Dalej nie chciałem tego słuchać, Alex chyba też, bo odeszła, ciągnąc mnie za rękaw. Wyszliśmy.
- Straszny tłok tam był... Tu jest lepiej. - Powiedziała Alex, gdy siadaliśmy przy stoliku przed restauracją, czekając na zbiórkę.
- Właśnie. Zrobiłaś to całe przemówienie?
- Tak, ale nie chciałam czytać. Jakoś tak głupio. - Miałem rację. - A ty? Czemu nie czytałeś?
- Chyba spaliśmy z Rafałem jak mówiła, żeby to napisać i dowiedzieliśmy się dopiero w tym parku.
-
_______________
Sorki, że znowu taki krótki, ale wyczerpałam temat... ;/ Kolejny rozdział za 5 komentarzy (:
I przepraszam że tak długo czekaliście ;c

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział II

- Wytłumaczysz może? - Słowa Rafała usłyszałem zaraz po tym, gdy usiadł obok mnie już w autobusie.
- Co mam tłumaczyć? - Nie rozumiałem, naprawdę, o co mu chodziło.
- Dlaczego się wtedy wtrąciłeś, po co? - Dość nerwowy z niego człowiek. W tej chwili do autobusu weszła Alex, przechodząc obok mnie szepnęła "Dzięki.". Zrobiło mi się jakoś lepiej, że mnie doceniła, chociaż pewnie każda dziewczyna zrobiłaby na jej miejscu to samo.
- Podoba ci się.
- Co?! Nie, przestań, chyba żartujesz. Ona jest 3 lata młodsza.
- Więc jak inaczej się wytłumaczysz?
- Po prostu nie lubię, jak ktoś...yyy... uważa się za lepszego. Przecież wszyscy jesteśmy sobie równi. - Wymyśliłem coś beznadziejnego i miałem nadzieję, że da mi święty spokój. Przecież nie przyznałbym mu się do tego, że mi się podoba, znamy się dopiero jeden dzień.
- Okej... Przyjmijmy, że ci wierzę.
To było jego ostatnie zdanie skierowane do mnie przez dłuższy czas, zabrakło nam tematów. Ja starałem się podsłuchać o czym rozmawia Alex, sam nie wiem czemu. Jakoś tak po prostu, bez celu. Nie było to zbyt łatwe, bo wszyscy byli strasznie głośno.
- Ej, Dylan, co ty tak cicho? - Rozpoznałem głos Elizabeth. - I zamyślony jesteś jakiś...
- Śpiący trochę.
- Hmm... Okej.
Bałem się trochę, że Rafał wyskoczy z jakimś "Dylan się zakochał" czy coś. Niedługo potem zatrzymaliśmy się w małym budynku, w którym był jakiś bar, toaleta i salon z grami. Jedna z naszych pań-przewodniczek (swoją drogą, wyglądała jak wielki, różowy miś) rozdała nam kartki z adresem i numerem telefonu rodzin, u których będziemy mieszkać i z nazwiskami osób, które będą z nami w pokoju. Ja byłem z Rafałem i jakimś gościem, chyba bratem Elizabeth. Potem mieliśmy pół godziny czasu wolnego, tzn. mogliśmy coś zjeść, załatwić się albo coś. Kręciłem się obok Alex i tych jej "koleżanek", bez Rafała. On stał gdzieś dalej.
- Kurde, wzięłam za mało funtów z autobusu. - To bez wątpienia był jej głos. Nie kryję, że cieszyłem się jak głupi z takiego szczegółu. - Nie starczy mi nawet na małe frytki.
Tu nastąpiły moje natychmiastowe przemyślenia, czy pożyczyć jej kasę. Z jednej strony mogłaby pomyśleć, że się narzucam z tym wszystkim, z drugiej chciałem, żeby zrozumiała, że mi na niej trochę zależy. Podszedłem.
- Eee... Mogę ci pożyczyć, bo ja... noo... Nie kupuję nic. - Nie było źle. Troszkę jąkania, ale w końcu się do niej odezwałem. Dopiero po chwili zauważyłem, że mi się przygląda, więc postanowiłem powiedzieć coś jeszcze. - Nie żebym podsłuchiwał, usłyszałem przypadkiem, bo stałem obok.
- Ale... Ty zrobiłeś dla mnie naprawdę wystarczająco i dziękuję. Nie musisz teraz zno...
- Powiedz tylko ile, to żaden problem. Naprawdę.
- Nie, wy...
Wcisnąłem jej do ręki pięć funtów.
- Nie oddawaj.
Wyminąłem ją i poszedłem przed siebie, żeby nie dogoniła mnie i nie oddała. Drogę zatorował mi Rafał. Cholera, widział to.
- Nie, kompletnie ci na niej nie zależy... - Powiedział z kpiną w głosie.
- Daj spokój...
- Przyznaj, że ci się podoba, to ci pomogę.
On i tak wiedział, więc starając się to przed nim ukryć, jeszcze bardziej się pogrążałem.
- Dobra. Może i mi się podoba. I co? Nie zechce mnie, jest 3 lata młodsza.
- Chyba dwa?
- Możliwe.
- Jest z trzema kretynkami w pokoju, poza nimi na obozie są tylko zagapione w siebie pustaki. Niedługo nie będzie miała z kim gadać, uwierz mi. I wtedy, gdy będzie siedziała sama, ty do niej podejdziesz i się zaprzyjaźnicie, a czy coś z tego wyjdzie to zależy tylko od ciebie.
- Okej... - Byłem pod wrażeniem tego, jak szybko on to wymyślił. - A... nie wyśmiejesz mnie za to, że jest wiele młodsza?
- Człowieku, to tylko dwa lata. Idź do niej.
- Co? - Nie podejdę tak po prostu.
- Siedzi sama, idź. - Obróciłem się. Rzeczywiście, jadła siedząc sama przy stoliku. Ale przecież nie podejdę do niej, co niby miałbym powiedzieć? Jak się zachować?
- Nie idę.
- Idź, albo ja pójdę.
- Nienawidzę cię. - Odwróciłem się na pięcie i poszedłem w stronę stolika, przy którym siedziała.
- Hej. - Nie do końca wiedziałem, jak zacząć rozmowę. -
- Hej. - Podała mi jakieś pieniądze. - Masz, a pozostałe dwa funty oddam ci w autobusie. - Odwróciła opakowanie z frytkami w moją stronę. - Chcesz jedną?
- Nie, dzięki. Kasy też nie oddawaj.
- Nie wygłupiaj się, to twoja kasa. - Uśmiechnęła się i włożyła mi pieniądze do kieszeni bluzy. Gdy mnie dotknęła, przeszły mnie dreszcze.
- To... Co cię do mnie sprowadza, jeśli nie te pieniądze?
- Zauważyłem, że siedzisz sama i wiesz... Chciałem dotrzymać ci towarzystwa. Czy coś.
- Strasznie miło z twojej strony. Dzięki.
- Nie ma sprawy, naprawdę.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, ale postanowiłem się odezwać.
- Byłaś wcześniej w Londynie?
Jak się okazało, to był jej pierwszy raz, tak jak i mój. Gadaliśmy jeszcze chwilę, co jakiś czas śmiejąc się głośno, dopóki pani Różowy Miś nie zawołała nas wszystkich do autobusu.
- Wiesz co? Dzięki. - Powiedziałem do Rafała, gdy już siedzieliśmy.
- Wiedziałem, że będziesz dziękował. Siedzi sama, idź.
- Nie, dosyć na dzisiaj, proszę...
- Dobra, ale jeśli jutro będzie siedziała sama, to idziesz i koniec. Stoi?
- Stoi.
_______________
Przepraszam was kochani, że tak długo czekaliście, ale strasznie dużo wyjeżdżałam i dopiero dzisiaj miałam czas. I kurczę, STRASZNIE dziękuję za te wszystkie miłe komentarze, to naprawdę wiele dla mnie znaczy i daje motywację do pisania. I postaram się pisać dłuższe rozdziały, tak jak ktoś chciał. :)

Kolejny rozdział już niedługo, jak tylko wpadnę na jakiś genialny pomysł ;) Papappa! Kocham was najmocniej na świecie <3

poniedziałek, 30 lipca 2012

Rozdział I

Czekałem z mamą na autobus. Modliłem się w duchu, żeby na wejściu nie ośmieszyła mnie przed tamtymi ludźmi z którymi miałem spędzić kolejne 11 dni. Pojazd nadjechał, wyszła z niego jakaś pani i zaczęła gadać z moją mamą, a ja wsiadłem do autobusu. Zająłem miejsce z tyłu i obejrzałem się. Ludzie byli mniej więcej w moim wieku. Po kilku minutach weszło do autobusu jeszcze kilku ludzi. Wszyscy usiedli pojedynczo. Pewnie się nie znali... Za mną wszyscy ludzie gadali głośno, sam nie wiem o czym, bo nie przysłuchiwałem się. Drzwi zamknęły się i usłyszałem głos dobiegający z megafonu, który trzymała jakaś dziwna pani. Miała krótkie, brązowe włosy z jaśniejszymi pasemkami. Pewnie miało to wyglądać młodzieżowo, ale coś jej nie wyszło. Oprócz tego dżinsowe spodnie do kolan i kremową koszulę pod różowym sweterkiem. Po prostu żal dupę ściskał.
- Jesteśmy w Poznaniu, dosiadło się do nas jak widać dwóch chłopców: Dylan i Marcin. Kolejny przystanek za dwie godziny.
Oh, przedstawiła mnie. Okej. Patrzałem się przez okno, nic ciekawszego nie przyszło mi do głowy. Znowu usłyszałem rozmowy z tyłu, nagle ktoś popukał mnie w plecy, a ja odwróciłem się.
- Ty jesteś ten Dylan czy Marcin?
- Dylan.
- Ja jestem Rafał. - Podał mi rękę. - Jesteś tu sam?
- Eee, tak. Nie miałem co robić w domu i tak jakoś wyszło.
- A, no widzisz, ja też jestem sam. Przysiądziesz się do mnie? Porozmawiamy sobie.
Kusząca propozycja, nie będę w końcu całej drogi siedział sam. Nie brałem nic ze sobą, usiadłem obok niego. Z tyłu było siedmiu ludzi, wszyscy gadali o czymś i śmiali się głośno. Rafał przedstawił mi wszystkich i po chwili czułem się, jakbym znał ich od zawsze. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym całe dwie godziny, dopóki autobus się nie zatrzymał. Nie wychodziliśmy z niego, dalej gadaliśmy. Wsiadły dwie osoby. Obydwie miały około trzynastu lat. Normalnie mówiłbym, że to dzieci, ale jedna z nich miała w sobie coś, co nie pozwalało mi o niej zapomnieć. Popatrzała na mnie i od razu odwróciła wzrok. Liczyłem na to, że nie zorientowała się, że mi się podoba, w końcu jest wiele młodsza. Zajęła miejsce kilka siedzeń przede mną. Znowu zaczęliśmy wszyscy rozmawiać. Byliśmy dosyć głośno, a ona co jakiś czas śmiała się z tego, co mówiliśmy. Na niektórych przystankach wychodziłem, wtedy zdarzało się krzyżować z nią spojrzenia. Zastanawiałem się, czy może też jej nie wpadłem w oko, choć to pewnie trochę beznadziejne, bo nie znaliśmy się. Na pewno nie była w moim typie, zresztą po tym, co zrobiła mi moja stara dziewczyna chyba nigdy nie zwiążę się z kimś, kto jest z innego miasta. To było tylko wakacyjne zauroczenie. Zaczęło się robić późno, a ja byłem trochę śpiący, ale pomimo to nie zasnąłem, dopóki nie zrobił tego Rafał. Obudził mnie głos z megafonu, że jesteśmy we Francji i wjeżdżamy na prom, a to musiało oznaczać tyle, że przez najbliższą godzinę będę miał szansę, żeby z nią porozmawiać. Wysiedliśmy i poszliśmy schodami na górę. Trzymałem się blisko z ludźmi z którymi gadałem w autobusie, ale wypatrywałem tej dziewczyny. Chodziła z kilkoma innymi w jej wieku, chyba są razem w pokoju. Poprosiłem Rafała, żebyśmy przeszli się po promie, tak naprawdę chciałem pójść za nimi, usłyszeć o czym gadają.Z rozmowy wywnioskowałem, że mój obiekt westchnień ma na imię Alex i idzie do pierwszej gimnazjum. Dwa lata młodsza, nie jest źle. I miałem rację. We czwórkę były razem. Ale tamte jakoś mi do niej nie pasowały, wyglądały jak dzieci. Pierwsza - krótkie brązowe włosy, po ciuchach było widać, że rodzice ją ubierają. Druga - drobna, długie brązowe włosy, do ubrań się nie przyczepiam, było dobrze. W ręce trzymała torbę z bohaterami jakiejś kreskówki. Trzecia? W sumie nawet nie wyglądała jak dziecko, była tego samego wzrostu, co Alex, długie włosy pofarbowane na czerwono. Nie ukrywam, że była gruba. Bardzo gruba, ale nie ukrywając tego, ubrana była w obcisłe rurki i odważną bluzkę. Widać było, że uważała się za lepszą od wszystkich, żałosne. Wstały, ja po chwili zrobiłem to samo i razem z Rafałem poszliśmy za nimi.
- Co ty tak się dużo ruszasz? - Odezwał się. - Nie możemy usiąść w miejscu?
- Nie usiedzę, nie potrafię. - Próbowałem coś wymyślić na poczekaniu. - Chodź, pozwiedzamy prom.
Nie odzywał się już, więc poszliśmy. Alex i ten czerwonowłosy BigMac "obgadywały" kolesi, którzy im się podobali. Byli to w większości chłopcy w moim wieku. Nie podobało mi się trochę to, ale próbowałem się dowiedzieć, jakich ona lubi.
- Jak chodzisz, wieśniaro?! - Wrzasnęła nagle grubaska. - Nadepnęłaś mi na Vansa!
Tak, już było wiadomo, że ma się za lepszą. Rzeczywiście, miała Vansy na sobie. Szpan?
- To mi nie wchodź pod nogi. - Usłyszałem głos Alex, był jakiś inny, niż głos reszty dziewczyn. Taki czysty...
- Ja? Wchodzić pod nogi tobie? - Afera o to, że nadepnęła jej na buta? Coraz bardziej jej nie lubiłem. - Naucz się chodzić i tyle! I nie...
- Człowieku, czy ty się czujesz dobrze? - Nie wytrzymałem i wtrąciłem się. Poczułem wzrok Alex na sobie. - Normalni ludzie czekają na "Sorry" i mówią, że nic się nie stało. I nie wyzywają od wieśniar!
- Dobra, możliwe, że trochę przesadziłam. - Kocham być starszym. Chociaż straszenie dzieci chyba nie jest okej. - Sorry.
Odszedłem i pociągnąłem za sobą Rafała. Usiedliśmy w kawiarni i spojrzałem na zegarek. Mieliśmy 3 minuty na znalezienie autobusu, więc pobiegliśmy na dół.
___
Wiem, że trochę chaotyczne to, ale obiecuję, że inne takie nie będą.

posted from Bloggeroid

Prolog

Po przebudzeniu włożyłem słuchawki do uszu i wsłuchiwałem się w słowa piosenek. Zapowiadał się kolejny lipcowy dzień, który spędzę sam w domu siedząc na facebooku, bo wszyscy moi znajomi wyjechali na wakacje. Ja o wakacjach nie mogłem nawet pomarzyć, mama w ciąży, a tata całe dnie spędzał na budowie, bo gdy bliźniaki się urodzą, ten nie będzie nam starczał. Na dodatek moja dziewczyna wyprowadziła się do Stanów i stwierdziła, że związek na odległość nie ma sensu. Więc będą to pewnie najgorsze wakacje w moim życiu. Mówię to ja, piętnastoletni Dylan, uważany za największego optymistę w szkole. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - Powiedziała mama, a ja momentalnie zerwałem się z łóżka. Może te wakacje nie będą takie złe? - Pojedziesz do Londynu!
Londynu? Fajnie, w końcu coś pozwiedzam i poćwiczę język.
- Ale jak to?
- Na obóz językowy. Nie cieszysz się?
Na obóz? Super, poznam kogoś. Odkleję się od starych znajomych i zacznę nowe życie.
- Na ile?
- Dziewięć dni plus dwa w autobusie.
Cóż, odkleję się od starych znajomych na jedenaście dni. Coraz bardziej mi się ten pomysł podoba.
- Oczywiście, jeśli nie chcesz to cię nie zmuszam. - O czym ona gada? Chcę tam jechać, już! - Pomyślałam, że ostatnio całe dnie siedzisz w domu, więc...
- Chcę jechać, ale kiedy?
- W sobotę.
- Tą sobotę?! - Zostały dwa dni na spakowanie wszystkiego. Nie będzie łatwo, ale dam radę.
- Tak, wczoraj znalazłam ofertę, zapisywać cię czy nie?
- Tak, dzwoń, szybko!
Mama wyszła z pokoju, a ja usiadłem na łóżku, żeby pozbierać myśli. Radość wypełniała całe moje wnętrze. Wydawało mi się, że nic lepszego nie mogło mi się przytrafić.
_______________
No cóż, nie wiem, czy wam się podoba, ale jest :) Żeby nie było: Ja jestem dziewczyną, ale stwierdziłam, że będzie fajnie pisać z perspektywy chłopaka :) Komentujcie .xd